Urodzony 12 lutego 1865 w Ludźmierzu, powiat nowotarski. Ojciec - Adolf - uczestnik powstania listopadowego i styczniowego, był marszałkiem powiatu nowodworskiego. W 1883, z rodziną przeniósł się do Krakowa, gdzie uczęszczał do Gimnazjum Św. Anny, w 1884 rozpoczął studia na wydziale filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, tam zaprzyjaźnił się z Lucjanem Rydlem, Stanisławem Estreicherem i Ferdynandem Hoesickiem. W 1888 podjął współpracę z "Tygodnikiem Ilustrowanym", w 1889 z "Kurierem Warszawskim", w 1893 z krakowskim "Czasem". Po opublikowaniu drugiej serii Poezji (1894) brał intensywny udział w życiu literackim Krakowa, będąc uosobieniem poety młodopolskiego. W 1895 przebywał w Heidelbergu, pełniąc funkcję osobistego sekretarza Adama Krasińskiego. Wyjeżdżał za granicę, zwiedził Włochy, Szwajcarię, Francję i Niemcy. W 1912 obchodzono w Warszawie jubileusz 25-lecia jego twórczości. W tym okresie wystąpiły pierwsze objawy choroby umysłowej. W czasie pierwszej wojny światowej był zwolennikiem Legionów Piłsudskiego, inicjatorem Komitetu Ochrony Podhala, prezesem Komitetu Obrony Kresów Południowych. Po wojnie mieszkał w Krakowie, Zakopanem, wreszcie osiada na stałe w stolicy. W 1921 zostaje prezesem Towarzystwa Literatów i Dziennikarzy Polskich, w 1934 członkiem honorowym Polskiej Akademii Literatury. Utrata wzroku i nasilająca się choroba umysłowa zmusiły go do wycofania się z życia społecznego, pozbawiły możliwości tworzenia. Egzystował dzięki ofiarności społecznej. W pierwszych miesiącach drugiej wojny światowej został wyrzucony z Hotelu Europejskiego, gdzie miał zapewnione utrzymanie. Zmarł w Szpitalu Dzieciątka Jezus 18 stycznia 1940 roku.
W drugiej i trzeciej serii Poezji wprowadził problemy znamienne dla epoki modernizmu, znalazła tu swoje odbicie filozofia Artura Schopenhauera i Fryderyka Nietzschego, a także fascynacja filozofią indyjską. Był autorem śmiałych erotyków, a także wierszy poświęconych pięknu Tatr. Muzykę do jego utworów poetyckich komponowali m.in. Marian Karłowicz i Karol Szymanowski. Autor nowel Na Skalnym Podhalu, pisanych stylizowaną gwara podhalańską, powieści Legenda Tatr (1912), nieudanej artystycznie powieści historycznej Koniec epopei.
Włodzimierz Tetmajer - malarz, poeta i prozaik - był jego przyrodnim bratem.
POEZJA ::::::::::::
KONAJ, ME SERCE...
Konaj, me serce - - po co żyć ci dalej?
Żadne z twych pragnień nigdy się nie iści - -
wrzej, aż cię ogień wewnętrzny przepali,
i uschnij, na kształt oderwanych liści.
Milcz i umieraj. Ileżeś to razy
zadrgało próżno; klątwy ileżkrotne
na twe szalone rzucałeś ekstazy,
i znów milczało - - dumne i samotne.
Ale tej nocy posępnej i sennej
nie zdołasz milczeć, szał buntu cię zrywa,
z milczenia twego powstajesz Gehenny,
na ustach twoich drga klątwa straszliwa...
Gdyby ta klątwa zmieniła się w gromy,
skały się skruszą i spłomieni morze,
zadrży sklep niebios wiecznie nieruchomy,
gwiazdy zeń runą w przepaść...
W OLIWNYM GAJU...
W oliwnym gaju, gdzie pachną jaśminy,
perłowe lilie i szkarłatne róże,
nad cichym morzem barwy złotosinej
od słońca, co się paliło w lazurze,
dzieło od bogów natchnionego dłuta,
Afrodis stała z marmuru wykuta.
Naga, z uśmiechem boskim, na pół senna,
czysta, jak kiedy z wód wytrysła piany,
stała wieczyście pogodna, kamienna,
a marmur w słońcu lśnił bladoróżany...
Jej piękna w ludzkim nie wyrazić słowie,
jej pięknu sami dziwią się bogowie...
Oliwnym gajem w miedzianej zbroicy,
ku morskim brzegom grecki młodzian kroczył,
włócznię z jaworu kołysał w prawicy,
z hełmu się kity długi strumień
toczył;
widna mu z oczu i z ciała postawy
odwaga, siła i dumna chęć sławy.
Na bój szedł straszny... Jako sępów stado
napada gniazdo śmiałego sokoła:
tak Pers, ogromną ruszywszy gromadą,
Peloponezu chce zagarnąć sioła -
ale napotka mężne Grecji syny,
okute tarcze, ostre rohatyny.
On naprzód z roty wystąpił orężnej,
aby zobaczyć, czy na morzu w
dali
perskich okrętów nawały potężnej
nie widać pysznie płynącej po fali,
jak łabędź, co się skrzydlaty kołysze -
opodal idą jego towarzysze.
Oto po morzu, jak chmury po stropie,
śmierć przynoszące nawy Persów płyną;
tłum wielki, zbrojny i w łuki, i w kopie,
nieprzeliczony, jak gwiazdy w noc siną,
gdy miesiąc srebrny nie świeci na nowiu,
a od gwiazd rojno na niebios pustkowiu.
Lecz jako zorza krwawo powstająca
spędza ze stropu nocy złote błyski:
tak Grecja, sławą podobna do słońca,
rozproszy wroga ostrymi pociski.
Ares na walkę powiedzie ich zgubną,
da laur tryumfu lub śmierć wiecznie chlubną...
Pójdźcie, najeźdźcy! On pierwszy umoczy
w krwi waszej dziryt!... Chciałby biec przez fale!...
Wtem rozognione uderzył mu oczy
marmur, na słońcu błyszczący wspaniale...
I wszystka krew w nim płomieniem zażegła,
z żył mu się w serce stoczyła i zbiegła.
W hymnie wspaniałym czarowna przyroda
wielbiła piękność bóstwa niezrównaną,
śpiewa ją morza szafirowa woda,
śpiewa ją niebo i barwą różaną
śpiewają kwiaty... Bóstwo śnieżnołone
stoi zaklęte w marmur, uwielbione...
I Grek odrzucił swój dziryt stalony,
zerwał hełm z czoła długą zdobny kitą:
żądzą płomienną miłości palony
krzyknął, przed boską stojąc Afrodytą:
"- Za jeden uścisk twój, bogini złota,
zapłacę chwałą mojego żywota!..."
I dziw!... Ożywia się posąg kamienny,
usta rumienią, oko blaskiem pała,
łono faluje i z zadumy sennej
bogini budzi się różowobiała...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A jego bracia milczący leżeli
na piersiach wrogów i na piersi krwawej...
Bogini piękna nie wyrazić w słowie;
jej pięknu sami dziwią się bogowie.
KTÓŻ NAM POWRÓCI...
Któż nam powróci telata stracone
bez wiosennego w wiośnie życia nieba?...
Wołają na nas, że w złą idziem stronę,
precz o świat troskę rzucając powinna,
a czy pytają się nas, co nam trzeba
i czyśmy mogli obrać drogę inną?
Kto z was policzył te gorzkie godziny
daremnych pragnień, żrących naszą duszę?
Kto zmierzył smutku naszego głębiny
bez dna i brzegu? Kto wie, jakie ducha
niepodległego straszne są katusze,
gdy zerwać swego nie może łańcucha?
Spójrzcie nam w mózgi - - zgryzły je, strawiły
wrodzone ludziom daremne pragnienia.
Wołacie na nas: "Jesteśmy bez siły,
dajcie nam słowa wiary i otuchy" - -
a nam któż daje słowa pocieszenia?
A któż mdlejące nasze wzmacnia duchy?
Któż nam powróci te lata stracone
bez wiosennego w wiośnie życia nieba?...
Chcecie w nas widzieć dźwignię i obronę,
żądacie od nas zbawień i pomocy,
lecz my, z waszego wykarmieni chleba,
jak wy, nie mamy odwagi i mocy.
ZASNĄĆ I JUŻ ..
Zasnąć już!.... Noc ta pochmurna, bezgwiezdna,
posępnych widzeń krynicą jest bez dna -
zasnąć już, skłonić na nirwany łono
głowę płonącą, bez miary zmęczoną...
Przepłynął przez nią strumień myśli długi,
a jedna była smutniejszą od drugiej,
a wszystkie były smutne bezlitośnie - -
chcę spać, choć wiem, że ciągu myśli dośnię...
Ha!... Tłum okropny mar ciśnie się białych,
w szatach zwalanych ziemią i zbutwiałych,
tańczą wokoło z szalonym pośpiechem,
szyderczym w twarz mi wybuchając śmiechem
Widok ich trupich czaszek mię przeraża,
dusi mię zgniła, wstrętna woń cmentarza,
a ten śmiech strasznej ironii się wwierca,
jak tępa śruba, w głąb mojego serca.
Tłoczą się ku mnie ohydną gromadą,
trupie swe ręce na czoło mi kładą
i spróchniałymi szczękami klekocą
najokropniejsze z wszystkich pytań: Po co!?...